Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

sobota, 19 września 2015

4 dni - 6 miast - 4 kraje




4 dni + 6 miast = największa przygoda życia 


Tych co z niepokojem czekali na kolejny wpis od razu uspokajam. To była prawdziwa cisza przed burzą. Pora abyście dowiedzieli się jak spędziłem ostatnie kilka dni. A właściwie trzy z nich, bo właśnie piszę te słowa lecąc samolotem ku kolejnym przygodom.

Szkoła zorganizowała nam wycieczkę studyjną do Lund, Malmo i Kopenhagi. Wszystko w ramach przedmiotu, którego się uczymy - wprowadzenie do szwedzkiego systemu planowania przestrzennego. A do tego zbiegło się to z moim wyjazdem na kongres do Utrechtu, organizowanym przez Europejskie Stowarzyszenie Studentów Geografii - EGEA, którego jestem członkiem. W wyniku tego, w przeciągu 4 dni przyjdzie mi być w 6 miastach i 4 krajach. 

A wygląda to tak: czwartek: pociąg z Karlskony do Lund, potem Lund - Malmo. Piątek: Malmo - Kopenhaga, Kopenhaga - Malmo, Malmo -  Lund. Sobota: Lund - Malmo Airport, Malmo Airport - Gdańsk. Niedziela: Gdańsk - Eindhoven i na koniec Eindhoven - Utrecht. A do tego dojdzie jeszcze powrót do Szwecji przez Gdańsk, a to wszystko w półtora tygodnia. Chyba nawet podróż stopem do Barcelony nie była tak różnorodna. Ale zacznijmy od początku.



Lund






Niewielkie, 100 tysięczne miasto na północ od Malmo. Słynie z bardzo dobrego uniwersytetu założonego w 1666 roku i niedalekiego położenia od Kopenhagi i właśnie Malmo. Ja miasto zwiedzałem pod kątem architektury i zabudowy, więc to o tym aspekcie mogę powiedzieć najwięcej.

Wysiadając na stacji od razu rzucają się w oczy modernistyczne budynki, włączając w to przejście nad torami z żółtym oszkleniem.






Pierwszy prawdziwy zachwyt przeszedł jednak, gdy zobaczyłem znajdujące się w pobliżu stacji osiedla. Były wspaniale zaprojektowane i bardzo dobrze się uzupełniały. Kiedy tylko je zobaczyłem stwierdziłem, że to świetne miejsce do tego, aby tu mieszkać. Gdyby tylko Lund było bardziej żywe..







Następnie poszliśmy odwiedzić jeden z wydziałów tutejszego uniwersytetu, którego budynek zaciekawił mnie połączeniem starej ceglanej zabudowy i tej modernistycznej - szklanej. Te dwa style świetnie się dopełniały i tworzyły piękną całość. Bogate wnętrze, urozmaicone było wieloma stolikami, gdzie siedzieli studiujący tu ludzie. Większość rozmawiała z uśmiechami na twarzy. Przed uniwersytetem - standardowo - dość duży parking na setki rowerów. Dopiero tu było widać, że miasto żyje. Słowem - zarówno wygląd jak i panująca atmosfera podobała mi się zdecydowanie bardziej niż w szkole, w której teraz studiuje - a warto zauważyć, że i tak studiuje mi się w Karlskronie bardzo dobrze.



Symbol pokoju

Taki tam uniwersytet

Lund to też bardzo ładny rynek ze starą katedrą i towarzyszącymi jej modernistycznymi budynkami. I tutaj wszystko tworzyło zgrabne połączenie.

Podczas fiki (szwedzkiej przerwy kawowej) trafiliśmy na kolejny rynek, na którym były stoiska z warzywami tworzące festiwal kolorów.








Miasto jest bardzo spokojne, kiedy szliśmy więc w stronę stacji bardzo zdziwił mnie widok radiowozu przy jednym z placów. Pan policjant pakował rower na stojak przyczepiony do bagażnika samochodu, a obok stała pani ze smutną miną. Jak się okazało, kobieta miała jakiś wypadek i zabandażowaną stopę, a policjant przyjechał jej pomóc i odwieźć ją oraz jej rower bezpiecznie do domu. (Szwecja :))





Po przejściu przez główną ulicę handlową, trafiliśmy na bardzo zielony placyk, a potem prosto na stację, z której ruszyliśmy do Malmo.







Następnego dnia po zwiedzaniu Kopenhagi (o której, zarówno jak o Malmo, będzie później) znów i to całkiem przez przypadek trafiłem do Lund.

Mój couchsurfer z Malmo, u którego miałem spać pomylił się podając swój numer telefonu. Zostałem więc z niczym na dworcu, a zrobiło się już ciemno. Na szczęście szybko udało mi się załatwić nocleg u Indonezyjczyka Ridwana, który już wcześniej proponował mi pomoc. 

Wsiadłem więc szybko do pierwszego lepszego pociągu do Lund, z nadzieją, że kupie bilet u konduktora. Kiedy byłem już w środku, bez biletu i zobaczyłem napis, że sprzedaży biletów w pociągu nie ma, a za jego brak jest kara w wysokości 1000 koron (niecałe 500 zł) oniemiałem, a mózg zaczął pracować na wyższych obrotach.

Pobiec do konduktora i wyjaśnić sprawę czy udawać, że nic się nie dzieje i spróbować kontynuować niespełna 10 minutową podróż? 

Wybrałem to drugie i z fałszywym spokojem na twarzy jechałem dalej. Gdy już dojeżdżaliśmy do stacji nagle otworzyły się drzwi od składziku, z którego wyszedł konduktor, wyjął maszynkę do sprawdzania biletów i stanął 1,5 metra ode mnie, zwrócony w moim kierunku. Serce zabiło jeszcze bardziej i tylko modliłem się, żeby nie poprosił mnie o bilet. Po 30 sekundach grozy drzwi otworzyły się, a ja najbardziej naturalnie jak potrafiłem wyszedłem z pociągu i poszedłem prosto po zimnego Carlsberga na uspokojenie. 

Powiecie, że przecież mogłem poczekać i kupić bilet i pojechać następnym, ale mając perspektywę nocowania gdzieś na ulicy czy w drogim hostelu, jednocześnie mając perspektywę darmowego noclegu w Lund, chciałem się tam jak najszybciej dostać. Swoją drogą na bilety kolejowe i tak wydałem w przeciągu dwóch dni ponad 200 zł. 

Lund w piątkowy wieczór to zupełnie inne miasto. Pełno ludzi, szczególnie młodych, którzy idą imprezować. Byłem jednak na tyle zmęczony, że wolałem pójść spać, aczkolwiek wbitka na szwedzką imprezę byłaby czymś niezapomnianym (mam nadzieję, że i na to przyjdzie czas :)).

Po chwili szedłem już do akademika, gdzie mieszkał mój host i po niespełna 10 minutach byliśmy w całkiem martwej okolicy, gdzie nie działo się praktycznie nic. Podobnie było w sobotni poranek - ani żywej duszy. Jak wyjaśnił mój nowy znajomy: podobno w weekendy Szwedzi odsypiają piątkowe imprezy. 

(sobota 19.09)


Ghost town of Lund


(mam nadzieję, że Malmo, Kopenhaga, Gdańsk, Eindhoven i Utrecht pojawią się na blogu już niedługo... więc STAY TUNED!) 

komentarze