Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

wtorek, 29 września 2015

Kopenhaga

 



Kopenhaga







Do Kopenhagi z Malmö jechaliśmy jakieś 20 minut. Po dotarciu na miejsce nie dało się zauważyć jakiś większych różnic wynikających z tego, że to już Dania. Było oczywiście więcej rowerów, po które i my udaliśmy się od razu ze stacji. Nie ma dla mnie lepszego sposobu na zwiedzanie miasta niż to na rowerze. W takim samym czasie możemy zobaczyć parę razy więcej ciekawych miejsc niż na pieszo.




Nie inaczej było tym razem, bo zjechaliśmy w niecałe 7 godzin na prawdę sporą część tego pięknego miasta, które piękne z początku mi się wcale nie wydawało. Wszystko pewnie przez to, że spodziewałem się właśnie jakiegoś zaskoczenia przez legendarną Kopenhagę, a tu nic. Normalne domy i ulice, bardzo podobne do tych w Amsterdamie i tak jakoś cicho wszędzie. 

Jednak w miarę odwiedzania kolejnych miejsc w Kopenhadze coraz bardziej mi się tu podobało. Punkty, które odwiedzaliśmy były zaplanowane przez koordynatora naszego przedmiotu i zawierały wiele interesujących pod względem architektonicznym (i nie tylko) miejsc.





Najpierw udaliśmy się do dzielnicy szkolnej, z kilkoma bardzo ciekawie zaprojektowanymi przedszkolami, boiskami i placami zabaw. Na prawdę podobało mi się podejście do funkcjonalności tej przestrzeni. Ulice z ograniczonym ruchem samochodowym, tak by można było tu jeździć na rowerze czy na desce, boiska z kolorową nawierzchnią, na których grają dzieciaki. Dodatkowo kolorowe place zabaw i bardzo dużo zieleni. Chwilę potem trafiliśmy nawet na skatepark z rampą, po którym można było też pojeździć na rowerze, a nawet zrobić sobie zdjęcie.










Po Banannan Parku i przystanku na kawę dotarliśmy do kolejnej dzielnicy, tym razem z gimnazjum i innymi szkołami i galerią handlową nie opodal. Cały przeszklony budynek gimnazjum robił duże wrażenie. 





Następnie udaliśmy się do fabryki Carlsberga - niestety nie na degustację, tylko zobaczyć budynek z zewnątrz. Jednak piwo nie było potrzebne do tego żeby i tak się zgubić. Jak to my - zatrzymaliśmy się by porobić kilka zdjęć, a po chwili naszej grupy już nigdzie nie było.
W naszej grupie oprócz nas były też nasze koleżanki z Niemiec, więc nie byliśmy osamotnieni. Całkiem fajnie zwiedzało się miasto samemu, bez wyznaczonej przez opiekuna trasy. Po zwiedzeniu bardzo ładnego placu i po kilkunastu minutach poszukiwań dotarliśmy do czekającej na nas grupy, a nasz wykładowca stwierdził, że sam też się zgubił. 






To gdzie pojechaliśmy potem było całkowitą magią. Dojechaliśmy do galerii handlowej, którą mijało się specjalnym mostem dla rowerzystów, po to, aby wylądować przed kolejnym, oddzielającym część centralną Kopenhagi, od tej nowo budującej się. Nie wiem co było lepsze, jazda po ścieżce rowerowej będącej równocześnie mostem czy widok wieżowców i osiedli, które było widać z brzegu. Będąc tu i oglądając ten krajobraz czułem się jak dziecko w sklepie z zabawkami.







Ruszyłem z zapartym tchem na kolejny most i po chwili byliśmy otoczeni zieloną okolicą z niewykończonymi domkami jednorodzinnymi ale i z wieżowcami. O dziwo wszystko do siebie pasowało i nie gryzło się. Identyczność budynków mogła trochę przeszkadzać, ale wszystko tworzyło bardzo spójną całość, a podejrzewam, że taki właśnie był tego cel.





Po 3 minutach byliśmy już na totalnym odludziu. Jechaliśmy dobre kilka minut żwirową trasą rowerowa, a wokół nas tylko zieleń i drzewa. Ta podróż skończyła się na stacji metra, z której można było zobaczyć znajdujący się obok budynek duńskiej telewizji.









DR Byen, bo tak nazywa się to duńskie centrum transmisyjne jest ogromne i całe ze szkła. W dodatku sąsiaduje z Tietdenkollegiet - akademikiem studenckim nie z tej ziemi i uniwersytetem IT.



Taki tam akademik




Jadąc dalej trafiliśmy do bardzo dziwnego miejsca. Nagle zjechaliśmy bowiem do Christiany - byłej hipisowskiej dzielnicy, którą wciąż można było nazwać pod pewnym względem hipisowską. Wszędzie niebudzący ani trochę zaufania ludzie, z piwem czy z ziołem, siedzący sobie w grupkach. Straganiarze i nieschludni brodacze w kapeluszach i płaszczach. Pośród nich turyści i my - wycieczka na rowerach, która z tłumu widocznie się wyróżniała. Po minięciu jeszcze kilku pustych ale kolorowych budynków i paru podejrzanych grupek czarnoskórych chłopaków, wyjechaliśmy jak gdyby nigdy nic na ruchliwą ulicę , odcinając się od tej bardzo charakterystycznej i trochę przerażającej dzielnicy. Na zdjęcia nie było czasu, ani z resztą ochoty. 


www.studentizone.uk



Na koniec udaliśmy się na stary rynek i do centrum miasta. Bardzo ciężko jechało się na rowerze przez pełne turystów główne arterie, ale jakoś się udało i po chwili byliśmy przy nowe stacji Norrebro, przy której był przeogromny parking rowerowy i za chwilę przy Muzeum Sztuki. Nie robiłem tam wielu zdjęć, ale uwierzcie, że Kopenhaga żyje.








Po dojechaniu do parku nasza wycieczka została oficjalnie zakończona, pojechaliśmy więc oddać rowery i samodzielnie kontynuować zwiedzanie Kopenhagi. Po chillowaniu z piwkiem na ławce, wybraliśmy się coś zjeść. Pech (a może i szczęście) chciał, że trafiliśmy na Stroget - największą i najbardziej turystyczną ulicę Kopenhagi, gdzie zestawienie słów „zjeść” i „tanio” raczej nie ma prawa bytu. Po pełnym ciekawych widoków spacerze i długich poszukiwaniach trafiliśmy do jakiejś małej włoskiej knajpki prowadzonej przez Arabów. Jak na cenę i wielkość - pizza całkiem dała radę.






Robiło się już późno więc ruszyliśmy dalej. Agata, Dominika i Andrzej zostawali w Kopenhadze, a ja poszedłem na pociąg do Malmö, w którym miałem nocować, ale co jak już wiecie z posta o Lund - nie doszło do skutku. 

Kopenhaga jest miastem wartym polecenia. Jeżeli ktoś uważa, że jest to bardzo ładne, wielokulturowe miasto, w którym świetnie jeździ się na rowerze, to… MA RACJĘ! 


















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz