Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

poniedziałek, 26 października 2015

Wilno cz.1


  Wilno


1/2 - Stare Wilno




Wilno to dziwne miasto. I to nie tylko przez język litewski, gdzie praktycznie każde imię i wiele słów kończy się (jakby na siłę) na "s".

Nigdy wcześniej tu nie byłem, a bilety lotnicze z Malmö były tanie, więc czemu by nie.  Ale zacznijmy od tego czemu Wilno kojarzy mi się najpierw jako miasto dziwne, a dopiero potem ładne. Stąd bierze się też podział opisu tej wizyty na Wilno "stare" z całym starym miastem i "nowe" z wieżowcami i galeriami handlowymi, które nijak do siebie nie pasują. 





Dotarliśmy do celu. Przechodząc przez terminal lotniska w Wilnie minęliśmy sporą grupę żołnierzy z różnych krajów, wracających z jakiś wspólnych ćwiczeń. Pare spojrzeń wymienionych i wtedy wiedziałem, że będzie ciekawie. Wychodzimy przed lotnisko, które przypominało mi z zewnątrz dworzec kolejowy. Idziemy w stronę autobusów, aby jakoś dostać się do miasta. Wsiadamy do pierwszego z nich. Podchodzę do kierowcy z wąsem i zaczyna się dialog:

- Hello, are you going to Central Station?
- Central Station niet - z klasycznym wschodnim akcentem
- Okay, so which bus is going there?
- Numero one and dos - pokazując na bus stojący jako drugi na przystanku
- Okay, thank you very much

Biegniemy do drugiego, a tam za kierownicą dość młody blond włosy chłopak wyglądający jak typowy mieszkaniec wschodniej części Europy. Tu dialog toczył się już bardziej"in english":

-Hello, are you going to Central Station?
- Yes
- How much is the ticket?
- 1 euro
- Okay, can we buy tickets here?
- Yes
- Can we pay by card?
- No

Zrezygnowani opuszczamy więc autobus z minami kota ze Shreka z dodatkiem frustracji. Po chwili kierowca patrząc na nas z politowaniem woła: 
"Okej, DAWOJ"

I wtedy już wiedziałem, witaj wschodnia Europo!!! Prawdziwy eastern spirit.





Hostelgata od stacji był dość blisko, a  i tak udało nam się zgubić i szukać go dłużej niż powinniśmy lub jak wskazywałby na to dystans. Trafiliśmy do dość ciemnych zakątków pośród rozwalających się kamienic. W końcu, dotarliśmy do głównej bramy wejściowej prowadzącej na stare miasto. Tuż po lewo znajdował się nasz hostel, w którym rozlokowaliśmy się i ruszyliśmy na miasto. Na pierwszy ogień, bardzo przyjemny brytyjski pub i pierwsze od dawna piwo w pubie i darty (gra w rzutki).




Po jakimś czasie trafiliśmy pod jakiś klub, gdzie gadaliśmy z dwoma braćmi z Finlandii, z których jeden opowiadał co studiuje i naśmiewał się ze swojego brata, który wyglądał jakby totalnie odleciał, a jego błędny wzrok wszystko tłumaczył. Poszliśmy więc dalej, wchodząc do kolejnego przypadkowego pubu. Kolejne piwo za 2 euro, kolejne obserwacje, przemyślenia  i można było wracać. 



Nowy dzień to nowe siły i nowe możliwości. Trochę głupio było, więc zaspać na Free Walking Tour, ale cóż, zwiedzanie na własną rękę też jest ciekawe. Zaczęliśmy jednak od dawno nie odwiedzanej kawiarni, gdzie kawa wydawała się być na prawdę atrakcyjna cenowo. Jak z resztą wiele innych rzeczy. Pomimo tego, że Litwa wprowadziła na początku roku euro to wydaję mi się iż ceny pozostały dość podobne. Miło było więc pozwolić sobie w końcu na coś więcej.



Kawa. Wreszcie.





Wilno to miasto kościołów i innych monumentalnych budowli. Idąc ulicami zawsze trafi się więc na jakiś duży budynek, robiący spore wrażenie. Pomagają one również lepiej orientować się w miejskiej topografii.


Bardzo fajnie było też zagubić się w małych uliczkach miasta, gdzie nagle można było odkryć, że nie całe Wilno jest tak reprezentatywne jakby się mogło to wydawać. Wystarczy bowiem krótki spacer aby natknąć się na takie widoki jak ten poniżej.



Kolejnym przystankiem był Uniwersytet Wileński znajdujący się tuż przy Pałacu Prezydenckim.

UW :)

Pałac Prezydencki i cztery ślubne limuzyny tuż przed


Po zrobieniu paru zdjęć i małym researchu na mapie, postanowiliśmy pójść w stronę interesująco przedstawionej na mapie budowli. Okazała się nią być bazylika archikatedralna św. Stanislawa Biskupa i św. Władysława - klasycystyczna katedra wileńska, najważniejszy kościół Litwy. Wzorowana na Kaplicy Zygmuntowskiej na Wawelu, ale ponad dwukrotnie od niej większa ! (dop. Dominika)











UŽUPIS - ZARZECZE

"Po drugiej stronie rzeki"


Užupis to dzielnica Wilna, która ma swoją własną autonomię i z tego co wiem nawet własne wojsko. Uznaliśmy, więc to obowiązkowy punkt do odwiedzenia. Na Zarzecze trafiamy przez most Zarzeczny, pod którym zawieszona jest drewniana huśtawka, na którą nijak nie da się wejść. Ruszamy dalej i po chwili docieramy do placyku, z taką oto kolumną na środku. Co ciekawe przed aniołem na szczycie kolumny znajdowało się kamienne jajo.


Bardzo cieszę się, iż wybraliśmy się tam gdy było już ciemno, gdyż to jeszcze bardziej oddało charakter tego miejsca. Ciemne uliczki, stare rozpadające się kamienice, ale jednocześnie kilka lokali i sklepów, z których większość wyglądała na dość ekskluzywne. Po ruszeniu pod górę z pod kolumny trafiliśmy na jeden z najbardziej żywych punktów w okolicy - przepełniony ludźmi pub, a tuż obok niego taki oto mural.




W przeszłości była to dzielnica Żydowska, a także ulubione miejsce bohemy artystycznej. Co ciekawe mieszkał tu nawet Konstanty Ildefons Gałczyński. Bardzo urokliwe, ale jednocześnie zaniedbane miejsce. Jestem pewien, że wyglądałoby zupełnie inaczej za dnia i nie zobaczyłbym takich rzeczy jak przerażające resztki budynku kształtujące się w tunel, który funkcjonuje jako przejście dla ludzi. Założę się jednak, że nikt by tam nie wszedł, gdyby nie zainstalowane oświetlenie. 




Welcome




Dzielnica ta próbuje być reanimowana i rewitalizowana, przez co powstały tu nowe budynki, a kolejne są w planach. Sam jednak niechętnie mieszkałbym z widokiem z okna na rozpadające się budynki i ciemne bramy. Niemniej jednak warto było tu przyjść!

(Raczej nie wrzucam tu linków, ale myślę, że w tym wypadku warto poczytać, więcej o tym miejscu i może odnieść inne wrażenie niż ja - https://en.wikipedia.org/wiki/Užupis)

 Po zwiedzeniu Užupisu, Baszty i odpoczynku przyszedł też czas na MAŁE  imprezowanie, ale o tym tylko na zdjęciu.



_________________________________________________________________________________



Oddzielmy jednak grubą kreską sobotę i skupmy się na tym co działo się następnego dnia po odpoczęciu po wieczornym wyjściu. Jedynym muzeum, które bardzo chciałem odwiedzić było muzeum KGB - ofiar ludobójstwa - przedstawiające historię 50 letniej okupacji Litwy przez ZSRR. 

Znajdowało się ono w dawnej siedzibie Gestapo, co jest interesujące samo w sobie. Oprócz poruszającej wystawy zawierającej eksponaty, takie jak: zdjęcia, ubrania, mundury, prawdziwe listy czy broń, najbardziej "ciągnęło" mnie na dół - zobaczyć cele. Wygłuszona izolatka śledcza, łaźnie wysadzane kafelkami czy klaustrofobiczne cele z drewnianymi pryczami to rzeczy, które poruszają wyobraźnię. Ja sam wymiękłem jednak dopiero przy wielkim plakacie ze zdjęciami zabitych i zmasakrowanych Litwinów. A zobaczyłem to jeszcze przed udaniem się niżej - do byłej  sali egzekucyjnej, gdzie wyświetlana była scena egzekucyjna z filmu "Katyń". Humor leżał, a  pochmurne niebo jeszcze bardziej pogarszało sytuację, ale lekcja jak najbardziej potrzebna i ważna.


Warto zwrócić uwagę na imię i nazwisko




Po kawie i obiedzie dziewczyny udały się jeszcze do Contemporary Art Centre - coś w rodzaju muzeum, gdzie można było doświadczyć obcowania z cyberprzestrzenią przez specjalnie do tego stworzone gogle. Przestrzenie były wydzielone przez czarne płachty, a całe muzeum było... puste. Z relacji dziewczyn dowiedziałem się o przerażających filmikach i niezbyt bezpiecznej atmosferze. Do tego jednak mała wystawa ze zdjęciami pracowni polskich artystów i ciekawy telefon, gdzie można było "dodzwonić się" do ludzi wykonujących konkretne zawody i dowiedzieć się czegoś ciekawego o ich profesji.


Długo wyczekiwana chwila


Kolejny dzień to kolejna porażka jeżeli chodzi o wybranie się na Free Walking Tour, co ponownie zmusiło do zwiedzania na własną rękę,  którego ani trochę jednak nie żałujemy. Najpierw prawosławna cerkiew św. Ducha - z ogromnym i powiedziałbym niespotykanym zielonym ikonostasem za ołtarzem. 




Tuż potem przepiękny, szczególnie o tej porze roku - Bernardine Park, gdzie mogliśmy odbyć przyjemny jesienny spacer, wśród kobiet i par spacerujących z wózkami i panów grabiących liście, co uznaliśmy za najbardziej syzyfową pracę jak istnieje. 






A to wszystko w drodze do nowej części Wilna - tej poza Starym Miastem, której poświęcona będzie druga część opisu. Dla tych, którym udało się przebrnąć przez ten długi wpis, pare zdjęć na osłodę.


Herbaciarnia, która uwiodła dziewczyny


Teatros




Takie piękne widoki na ulicy

Kościół św. Anny


"Where to now?"





Tutaj wciąż trolejbusy

Wydział Dziennikarstwa, na którym studiował i mieszkał Adam Mickiewicz (Adamus Mickievicius w tłumaczeniu)


Dziewczyny w kuchni to...

... moje mistrzynie darta!




Za Zdjęcia & Wiedzę, potrzebną do stworzenia tego wpisu & Wspomnienia & Wspólny wyjazd - dziękuje Agacie i Dominice ! 



piątek, 23 października 2015

Malmö again





Malmö vol. 5







W Malmö byłem już 5 raz, ale dopiero drugi miałem okazję pozwiedzać i to też przypadkowo, dzięki temu, że szybko złapaliśmy stopa. W taki sposób mogłem poznać miasto z zupełnie innej strony. Nasz kierowca wysadził nas we wschodniej części miasta, pod jakimś supermarketem. Postanowiliśmy więc wejść do środka i jak się okazało nie był to zwykły supermarket, a dawna hala, do której wstawiono po prostu regały wypełnione żywnością. Kolejna rzeczą byli klienci, otóż 90 % kupujących stanowili Muzułmanie i Murzyni, co nie dawało poczucia bezpieczeństwa. (Może i stereotypowo, ale tak było). Chłonąłem więc całą tą sytuacje uświadamiając sobie jak daleko to wszystko zaszło. 



Na tym targu sprzedawcami byli tylko i wyłącznie muzułmanie



Wychodząc stwierdziliśmy, że trzeba się jak najszybciej z tego miejsca oddalić. Ruszyliśmy więc w kierunku centrum, mijając przy okazji sklep z hidzabami i burkami oraz wiele sklepów z szyldami w języku arabskim. Byliśmy zdumieni jak ci muzułmańscy emigranci byli w stanie przystosować dzielnice miasta, podczas gdy powinno być odwrotnie, bo to oni są tu gośćmi. Idąc mijaliśmy kolejnych ciemnoskórych ludzi w swoich religijnych strojach wychodzących z jakiegoś spotkania lub może wspólnej modlitwy, choć nie do końca mi to na to wyglądało. Mieliśmy jednak dobrą okazję do poznania miasta od podszewki. Poznaliśmy bowiem obszary inne niż nowoczesne osiedla zwiedzone podczas pierwszej wizyty. Zdumiewający był też fakt, iż wystarczyło jakieś pół godziny, aby z imigranckich przedmieść trafić do zatłoczonego, europejskiego centrum miasta. 




Wyniosłe budynki, trochę nie pasujące swoją wielkością do otoczenia, mnóstwo sklepów i turystycznych pułapek. Dopiero tu było widać, że Malmö żyje. Mnóstwo różnorodnych ludzi tworzących jeden tłum. Przechadzając się głównymi ulicami trafiliśmy na uroczy dziedziniec na końcu, którego znajdowała się kawiarnia połączona z wystawą i miejscem do spotkań dla artystów. 




Po obejrzeniu wystawy i zrobieniu kilku zdjeć wyszliśmy dalej na interesujący plac z wieloma restauracjami i stara budka telefoniczna pośrodku. I pomysleć, że stanowiła ona kiedyś jeden z węzłów komunikacji telefonicznej. 


Ciekawe połączenie dwóch stylów architektonicznych

Zaczynało trochę padać, stwierdziliśmy więc, że pora zbierać się na lotnisko. Wstąpiliśmy jeszcze do sklepu na dworzec, a tam przywitało nas wiele tabliczek z takim oto napisem.  





Jeszcze jakiś czas temu na dworcu było tylu "wojennych" imigrantów, że nie dało się przejść. (Cudzysłów wziął się stąd, iż uważam, że niewielu z nich naprawdę uciekało przed wojną). Dziś sytuacja była względnie opanowana. Były tylko pojedyncze przypadki. Bardzo symboliczna była scena, gdy kobieta w hidzabie i w kamizelce Amnesty International pomagała zacząć nowe, lepsze życie w Szwecji kolejnej muzułmańskiej rodzinie. 

Dworzec



Podobno wyglada to tak, że wszyscy nielegalni przyjezdni są rejestrowani, rozlokowywani i poddawani "szwecjalizacji" (takie słowo prawdopodobnie nie istnieje, ale wiadomo o co chodzi). Czy nauczą się oni języka i bedą legalnie pracować? Czy dostosują sie do panujących tu reguł czy zaczną przekształcać przestrzeń dookoła i dopasowywać ją do siebie? Cóż, są oczywiście wyjątki, ale generalnie watpię w tę pierwszą wersję. Póki nie robią nic złego raczej mi nie przeszkadzają, tym bardziej, że Malmö bardzo lubię. Pora ruszać na lotnisko...