Szablon stworzony przez Arianę dla Wioski Szablonów | Technologia Blogger | X X X

niedziela, 24 kwietnia 2016

Bucharest


 Bucharest 




Przed nami ostatni bohater mojego rumuńskiego cyklu, stolica tego oto państwa - Bukareszt! Koniec moich 'wojaży' był z na prawdę dużym przytupem, gdyż Bukareszt to wspaniałe miasto! 



Nie podobałby mi się pewnie, aż tak, gdyby nie pogoda, a ta była do zwiedzania idealna. Słońce i około 25 stopni. Okulary na nos i ruszamy uliczkami miasta. 



Bukareszt tętni życiem, może przede wszystkim dlatego, że była sobota, ale wciąż tłumy ludzi, w tym turystów, na ulicach bardzo ożywiały to miejsce i sprawiły, że właśnie tak zapadło mi w pamięć. I tu muszę przyznać, że czułem się już europejsko.



Wielkie kamienice, kościoły czy budynki rządowe przytłaczały swym ogromem, ale bardzo mi się podobały. 



Zauważalny był też kontrast jeżeli chodzi o mieszkańców. Bo z jednej strony, sznury bardzo drogich samochodów, a tuż obok kiermasze starych książek, których sprzedawcy jako swojej powierzchni handlowej używali... chodnika. I tak, trafimy jeszcze na kilka żebrzących babuszek, ale były to raczej wyjątki.



Zieleń, zieleń i jeszcze raz zieleń. I nie chodzi tylko o szpichlerze drzew oddzielające ulice, ale przede wszystkim o ogromne parki znajdujące się w wielu miejscach miasta. Wystarczyło 10 minut spaceru, aby z Parku Bucharest przenieść się do ogromnego, tętniącego życiem parku przy budynku parlamentu. A tam, rodziny z dziećmi na placu zabaw i mnóstwo młodych ludzi cieszących się dniem.



Zwiedzanie urozmaicali na pewno spotykani przez nas ludzie biorący udział w Color Run, który odbył się tamtego dnia. Jest to bieg podczas, którego biegacze są obsypywani sproszkowaną farbą, a po wszystkim nie da się ukryć swojego udziału w takim biegu.



Idąc dalej trafiliśmy pod Narodowe Muzeum Historii Rumunii, a tuż przed nim jeden z ważnych symboli - Trajan i Wilczyca. 



Rzeźba przedstawia Trajana - cesarza rzymskiego, który podbił Dacię, prowincję dzisiejszej Rumunii. Uważany jest za jednego z ojców rumuńskiego narodu. W jego ramionach znajduje się Capitol Wolf, wilczyca, występująca w micie o założeniu Rzymu. Obawiam się jednak, że większość turystów robi sobie zdjęcie, żeby było śmiesznie, a niewiele wiedzą o znaczeniu tej drogiej (45.000 euro!) rzeźby, która ma swoje trzy kopie: w Sewilli, Guadalquivir i w Rzymie. No ale cóż, ja wiem i wy, teraz też, wiecie.



Dalej, udało nam się trafić do tureckiego zakątka z restauracjami, gdzie wszędzie palono shishę, a cały budynek opisany był na planie koła. Można było więc zrobić rundkę i trochę sobie powdychać. 

Trochę niewyraźne, ale chciałem pokazać jak to wyglądało

Zatrzymaliśmy się jeszcze przy nowym budynku Opery, aby potem zagłębić się w mniejsze uliczki, które były bardzo klimatyczne. No, może oprócz trafienia na kilku localsów popijających piwo siedząc na chodniku. Z pomocą szczekającego na nas psa, dość szybko oddaliliśmy się jednak z tego miejsca. Idąc dalej, zobaczyliśmy kilka kolejnych kontrastów, gdzie nagle zza ładnych niskich kamienic wyrosła wysoka, rozwalająca się ruina. Gdyby, tylko odnowić te wszystkie rozwalające się budynki to cała dzielnica byłaby jeszcze bardziej urocza i na pewno zwabiałaby większe ilości turystów. Ciekawe tylko czy lokalni mieszkańcy by tego chcieli.



Zaczęło się ściemniać, więc ruszyliśmy na przystanek. Ja na lotnisko, Magda do hosta. Oboje byliśmy bardzo zadowoleni z naszego kilku godzinnego zwiedzania, a ja stwierdziłem, że może kiedyś jednak złamię swoje postanowienie i do Rumunii jeszcze wrócę, ale wtedy już tylko do Bukaresztu.

Jest i Teatr Narodowy


Po przekoczowaniu na lotnisku całej nocy, o 8 byłem już w Malmö. I znów zmieniło się wszystko... ceny, pogoda i ludzie... 


Minimalizm? Nie tu.



Fryzjer - o tak poproszę!


























Początek tripu: 




 I koniec: 

Jakby bardziej zmęczony...

 No i wreszcie widok z mojego mieszkania: 



To było ciężkie półtora tygodnia, trzeba było odespać.

sobota, 23 kwietnia 2016

Autostop po rumuńsku




 Autostop po rumuńsku 



Po kongresie, z naszego kochanego Murighiolu dostaliśmy busem się do Tulczy. Stwierdziliśmy jednak z Golan (pozdro Madzia), że będziemy kontynuować swoją rumuńską podróż z przygodami i bez płacenia, czyli z autostopem. 


Dotarliśmy więc na wylotówkę, zrzuciliśmy plecaki, przygotowaliśmy kartki i ... nic. 



Po chwili podszedł do nas jakiś facet z pobliskiego warsztatu i zaczął tłumaczyć, że kompletnie źle stoimy. Zmieniając miejsce na właściwe, zatrzymał się taksówkarz, żółtej (a jakże!) Dacii, pytając czy potrzebujemy podwózki lub pomocy.  Również wskazał nam poprawne miejsce i odjechał z uśmiechem. 


A tu nic.

Ludzie pomimo, że się nie zatrzymywali to chociaż uśmiechali. Po chwili jednak zatrzymał się około 30-letni Rumun, który próbował powiedzieć nam po angielsku, że on co prawda, nam nie pomoże ale wskazał nam grupę dla autostopowiczów na facebooku, gdzie można się z kimś umówić i zapłacić za podwózkę się do Bukaresztu. Taki romanian bla bla car. Bardzo podziękowaliśmy za pomoc, ale jeżeli miałbym płacić to już wolałem za autobus. 

Takie widoczki obok

Nagle zatrzymuje się stary mały ford, a w nim facet wyglądający jak typowy Słowianin rodem z lat 90-tych. Na czubku głowy trochę łysawy ale z tyłu włosy długie. Do tego te okulary i klasycznie... wąsy. Wyglądał jak jakaś gwiazda disco polo, a w dodatku mówił po niemiecku. Mogło być lepiej? Nalegał, żebyśmy wsiedli to podwiezie nas na lepszą miejscówkę. Z lekkimi obawami ale wsiedliśmy. Podczas jazdy bałem się, że samochód prędzej rozleci się na kawałki niż dojedziemy do celu, ale udało się! 




Po chwili łapania z miejskiego centrum autostopowego (gdzie stali też stopujący mieszkańcy) udało nam się złapać starego golfa, z trzema chłopakami w środku. Co prawda, tylko jeden mówił po angielsku i nawet pracował w Kopenhadze! ale ogólnie było bardzo przyjemnie. Sam kierowca, jak się okazało, pracuje właśnie przy takich wiatrakach. W dodatku jechał naprawdę szybko, więc po około 2,5 godzinie byliśmy już na lotnisku w Bukareszcie, bo akurat tam kończyła się trasa naszego kierowcy.



Dzięki temu, nie tylko zaoszczędziliśmy i spotkaliśmy miłych ludzi ale także zostało nam trochę czasu na zwiedzanie Bukaresztu, a więc do dzieła! 



Jest i on!


A swoją podróż zaczęliśmy oczywiście z...


naszego byczka.